Prawie nad ranem podjechałem pod samą klatkę na D. Pasażerka wsiadła i przesunęła się na miejsce za moim fotelem robiąc miejsce mężowi, który stękając niemiłosiernie i jęcząc zwalił się na fotel.
- Długo pan czekał?
- Nie, jakieś 5 minut chyba, zresztą ruchu już nie ma więc nie pali się nigdzie.
- No bo ja trochę niedysponowany dzisiaj i tak długo po schodach było.
- A co się stało?
- A głupi jest i tyle - syknęła żona - i nie chce iść do lekarza.
- Oj, ty jesteś głupia i nie zawracaj d..y! Jak jutro będzie mnie bolało to pójdę w poniedziałek do lekarza. Bo wie pan tak jakoś się poślizgnąłem na lodzie przed domem i upadłem i teraz mnie żebra bolą jak się ruszam, albo oddycham.
- No to może być poważnie.
- Właśnie, niech mu pan coś powie! Faceci! Dopiero jak umiera to do lekarza pójdzie.
- Pójdę, Po akt zgonu! Durna babo!
- Hmm.. ja to jestem raczej osoba trzecia- wtrąciłem nieśmiało - ale na pana miejscu bym poszedł na dyżur i chociaż to prześwietlił. Jak ma pan złamane żebra to może być groźnie, złamana kość jeszcze się przemieści i ma pan przebite płuco a to już dość nieprzyjemne.
- Właśnie! Słyszysz ośle? To niech pan jedzie na dyżur na Grenadierów!
- Trochę mnie pan przestraszył, no. Ale teraz jedziemy do domu, położę się i najwyżej jutro jak mi nie przejdzie to pojadę!
- No i masz... uparty bałwan!
Właściwie to rozumiałem go jak najbardziej, też mam fobię dotyczącą białych fartuchów i ogólnie szpitali. Dopiero jak mnie dowożą karetką na sygnale to uważam, że to dość poważne żeby zajrzeć do szpitala. Mam jednak nadzieję, że mój pasażer ma się dobrze i na strachu i siniaku się skończyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz