wtorek, 12 maja 2015

07 - 09 maja 2015

Kozienalia. Ostatecznie Lublin to miasto uniwersytetów. A studenci już ot zarania dziejów zabawić się lubią. Wypić okowity, czy wina a potem w miasto łyczków siec lub burdy wszczynać. Pewnie tak samo w średniowieczu w Paryżu czy Cambridge jak teraz w Lublinie. Było więc głośno, miejscami niebezpiecznie a miejscami zabawnie.
(..)
Wsiadła para ubrana odrobinę w stylu rockowym i zaczęliśmy o imprezach na mieście
- Dzieje się dzisiaj?
- Oj dzieje. Wczoraj i dzisiaj i pewnie jeszcze jutro się podzieje.
- Jedziemy dzisiaj bo ma być Maleńczuk. A wczoraj to co było?
- A zdaje się że jakiś hip-hop czy rap.
- No właśnie, To raczej dla młodszych.
- No państwo też raczej na starych nie wyglądają.
- He, he. Bo się dobrze trzymamy. Ale mój gust to taczej cięższy. Słyszał pan o Oberschlesien?
- Pewnie. Ich wersja "Ich will" Rammstein'u wymiata. "Jo chca" - podobało mi się że po śląsku dają.
- A znajomy był na koncercie i na żywo podobno też nieźle. Nagłośnienie mają ekstra. Bas taki że aż w płucach dudni!
- I tak właśnie ma być.
(...)
- Oj, szybciutko na Bernardyńską proszę,
- Się robi. A co taki pośpiech? Nie można było wybrać się z 10 minut wcześniej?
- Eee..Właśnie wróciłem z Warszawy i tak podumałem w domu, że chyba nudno będzie siedzieć to się zebrałem i jadę. Taka szybka decyzja
- No i dobrze. Pogoda niezła to lepiej połazić po mieście albo iść na koncert niż spać.
- Spać będziemy w grobie! :) A dziś piwo, muzyka i dziewczyny!
- Ja niestety tylko muzyka :)
- No ktoś musi pracować, żeby wrócić mógł ktoś!
(...)
Po ścianie kamienicy osunął się na bruk młody chłopak. Koledzy pomogli mu oprzeć się o ścianę i sami usiedli obok. Przez boczną uliczkę przemaszerował pochód niosących na ramionach swojego kompana, który wyraźnie nie był już przytomny, zwisając głową w dół z rozpostartymi ramionami. Ktoś śpiewał, a w powietrzu unosiły się dźwięki koncertu, Stłumione i nierealne. Ze skweru wyjrzał lis i nie zważając na panujące wokoło zamieszanie, przebiegł obojętnie przez ulicę znikając w bramie.
(...)
- Morda, no k... jedziemy!
- Spokojnie, gdzie chcecie jechać?
- Pan go nie słucha... wychlał i teraz mu bije na dekiel!
- Jak gdzie k... do HOTELU! O!
- A jakiego?
- A N...
- Dobrze.
Ledwo ruszyliśmy a już udało mu się znaleźć przycisk otwierania szyby. Nie miałem nic przeciwko wietrzeniu bo atmosfera była dość duszna i powietrzu unosiły się te, no ... promile. Ale niestety nie o wietrzenie chodziło a manifest życiowy
- AAAAAA!! URWAŁ!!! DO ROBOTY CH....!! A NIE STAĆ! TE MAŁA JEDŹ Z NAMIIII!!! URWAŁ!!!
- Kolego, zamknij okno, jak cię grzecznie proszę.
- BO CO! URWAŁ!
- Bo cię przewieje. dostaniesz zapalenia płuc i umrzesz. A nikt mi nie będzie tu umierał w samochodzie. Zrozumiano?
- O... eee... dobra.
Po krótkiej drodze na miejsce, mój pasażer stwierdził, że on zostaje i jedzie ze mną dalej.
- Stać mnie, jadę! Gdzie mnie zawieziesz za dwie dychy?
- Nad Zalew. Ale wrócisz sam, na piechotę.
- Jak ? Urwał? Na piechotę?
- A tak. Bo dwie dychy starczą tylko w jedną stronę.
- To, urwał, kiepsko.
- Fakt. Dobranoc.
(...)
Nad ranem życie, rozlewające się po ulicach śródmieścia niczym kres po tętnicach. powoli zamierało. Fale ludzkie przewalające się jeszcze niedawno z siłą i gwałtownością tsunami, słabły, rozlewały się po bocznych uliczkach i skwerach, a w końcu znikały. pozostawiając po sobie wielkie ilości rozbitych i całych butelek, plastikowych kubków oraz gdzieniegdzie innych odpadków biologicznych. Tu i ówdzie leżały malowniczo upozowane cadavera pozbawionych przytomności i czucia a schodki na głównych ulicach obsiedli ci, którzy dalej iść już nie mogli i tak pewnie chcieli doczekać poranka wspierając się wzajemnie i chroniąc od upadku. Podobni do jakichś surrealistycznych ptaszydeł, napuszonych i tulących się do siebie w obronie przed zimnem i drapieżnikami.
Na środku jednej z głównych ulic tańczył derwisz. W szalonym tańcu nie zważając na nic, niczym wiatrak machał rękoma w takt, słyszanej tylko przez siebie, muzyki.  I wirując w tym obłąkanym tańcu doznawał ekstatycznych wizji. Z uśmiechem szaleńca odwrócił się i spojrzał na mnie niewidzącymi oczami. Był dla mnie ostatnim akordem symfonii dzięków tej nocy. I ten widok zabrałem ze sobą do domu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz