piątek, 23 stycznia 2015

czwartek 22 stycznia 2015

Przez te kilka dni wszystko przewijało się jak w kalejdoskopie. Mało rzeczy zaskakuje i mało wzrusza. Czasami tak bywa. Codzienność i szarość. Ale są wyjątki, które wracają wiarę w człowieka.
Na I.  wsiadła starsza pani
- Do centrum poproszę, trasą żeby było szybciej, bo i tak jestem już spóźniona
Miała bardzo miły głos, taki ciepły i miękki z doskonałą dykcją.
- Czasami to jest w tonie spóźnić się, szczególnie dla kobiety - takie wielkie wejście.
- Wie pan, w moim wieku to już nie ma wielkich wejść, kiedyś tak, miałam takie, teraz to już mogę mieć tylko wielkie wyjście - uśmiechnęła się moja pasażerka
- Na to, chyba nigdy za późno, szczególnie w wypadku pań.
- To możliwe, nadal jeszcze zapowiadam koncerty, piszę i staram się pracować, ale wie pan, jestem coraz słabsza a kilka lat temu umarł mój mąż i od tamtej pory nic nie jest już takie samo. To był bardzo przystojny mężczyzna i wie pan, to ja zawsze byłam ta słabsza i narzekałam na zdrowie, a on nigdy się nie skarżył i zawsze był dla mnie, kiedy go potrzebowałam.  I do końca pracował, nawet w szpitalu. Kiedy wrócił do domu, wiedzieliśmy że to już koniec, cała rodzina zebrała się i wspólnie modliła, odprawiała nabożeństwa. A ja jestem gorliwą katoliczką, tylko wtedy, wyprosiłam ich wszystkich, Włączyłam naszą ulubioną piosenkę, taka francuską, "Pada śnieg" i wspominaliśmy jak chodziliśmy na ślizgawkę do Parku Saskiego. I tak umarł, na moich rękach. Pan pewnie, będzie zgorszony.. ale tak było właściwie.
- Nie, nie będę... dziękuję...
Nie wiedziałem co powiedzieć, czasem słowa są trywialne i niepotrzebne.



1 komentarz: